Usada Pekora (znana także jako Pekora Ch.) wygląda jak postać z anime. I tak naprawdę „nie istnieje” – jest renderem. A porusza nią i podkłada jej głos anonimowa voicerka. Mimo to w 2024 r. zdeklasowała całą konkurencję wśród innych kobiecych streamerek na świecie. 34 658 391 – tyle godzin oglądalności nabili jej widzowie, dzięki czemu zajęła 1. miejsce. Ale dlaczego ludzie oglądają vtuberów? I co ma do tego AI?
Kim są vtuberzy?
Vtuberzy są tak naprawdę wirtualnymi influencerami. Jednak w przeciwieństwie do takich postaci jak np. Lil Miquela czy Shudu Gram – ich domeną nie są „zdjęcia” ani Instagram, a YouTube i Twitch.
To wirtualni streamerzy, którzy prowadzą transmisje na żywo za pomocą cyfrowych awatarów animowanych w czasie rzeczywistym. Najczęściej wyglądają, właśnie jak bohaterowie anime – z wielkimi oczami, kolorowymi fryzurami i ekspresyjną mimiką. Jednak za tym wszystkim stoi człowiek – streamerka czy streamer z mikrofonem, kamerką i charakterem.
Zamiast twarzy pokazuje jednak render. I choć może się to wydawać chłodne, publiczność reaguje odwrotnie – emocjonalne zaangażowanie widzów vtuberów bije na głowę wskaźniki klasycznych influencerów.
No bo spójrz tylko na te statystyki: według raportu Vtuber (Virtual YouTuber) Industry Prospective w 2023 r. rynek vtuberów wart był 6,28 mld dolarów, a do 2032 r. jego wycena ma sięgnąć nawet 117,16 mld dolarów. Z kolei raport współtworzony przez Streamers Charts i VSTATS wskazuje, że liczba obejrzanych godzin transmisji VTuberów przekroczyła 500 milionów w pierwszym kwartale 2025 r. – to historyczny rekord.
Nawet Microsoft dołączył do gry – promując Xboxa w Japonii w 2021 r. właśnie przy pomocy vtuberek, a konkretniej za pomocą vtuberek Botan i Luna.
Vtubing to nie nisza – garść statystyk
Spójrz na dane i zadaj sobie jedno pytanie: czy naprawdę jeszcze można ignorować vtubing?
W rankingu najchętniej oglądanych streamerek 2024 r. 5 pierwszych miejsc zajmują vtuberki. Nie 1. Nie 2. Tylko 5. Wirtualne awatarki prześcignęły takie postacie jak Emiru czy AMOURANTH. Mowa tu o:
- Pekora Ch. – 34 658 391 godzin oglądania
- Miko Ch. – 29 712 171 godzin
- ironmouse – 26 559 879 godzin
- Koyori Ch. – 23 036 587 godzin
- Subaru Ch. – 21 601 988 godzin
Vtuberki nie tylko zdobyły przewagę – one zbudowały nowy standard. Taki, w którym estetyka anime, interaktywność i technologia motion capture łączą się w format nieosiągalny dla klasycznych streamerek.
A to tylko oglądalność. Gdy spojrzysz na dane dotyczące popularności mierzonych maksymalną liczbą widzów na żywo – efekt jest jeszcze silniejszy. Sakuna, debiutująca vtuberka z Japonii, zgromadziła podczas swojego pierwszego streamu 383 139 osób. Minato Aqua – 735 tysięcy na pożegnalnym koncercie.
A w ostatnim kwartale 2024 r. Koyori ustanowiła rekord swojego kanału – transmisję z udziałem vtuberki śledziło na żywo 119 963 widzów. Miko i Pekora również zanotowały wzrosty – odpowiednio o 10 i 20 procent względem poprzedniego kwartału. To potężne zasięgi i niezwykle silne kanały sprzedażowe. Niestety – w Polsce często ignorowane.
Czasem słyszę zarzuty, że vtubing to tylko i wyłącznie Azja, ale to nieprawda, bo postacie takie jak np. Gawr Gura streamują po angielsku. Vtubing przyciąga widzów z praktycznie całego świata – w tym także z Polski.
Jak narodzili się vtuberzy?
Wiesz już teraz, że vtubing to ogromna siła w influencer marketingu, która będzie tylko rosnąć i nie można jej ignorować. Jednak skąd się to w ogóle wszystko wzięło? W dużym skrócie – z Japonii. Wirtualni streamerzy i streamerki to w zasadzie podkategoria tzw. idoli, czyli wpływowych celebrytów z japońskiej popkultury. Tam znani są głównie jako virtual idol (bāchuaru aidoru).
Pierwsze filmiki z cyfrowymi awatarami pojawiały się już w 2011 r., ale pojęcie vtubing narodziło się w 2016 r. wraz z wirtualną youtuberką Kizunę AI. Ta działa do dziś i na samym tylko YouTubie zgromadziła 3,07 mln widzów, nagrała 1,2 tys. filmów i zdobyła łącznie 476 808 191 wyświetleń.
Od tamtej pory vtubing tylko rósł. Zjawisko zauważyły profesjonalne agencje marketingowe w Azji i zaczęły tworzyć swoich własnych wirtualnych streamerów i youtuberów. Często do roli voicerów, czyli osób podkładających głos i sterujących postaciami zatrudniali profesjonalnych aktorów, piosenkarki czy niszowych streamerów. Nierzadko tożsamość tych osób jest nieznana.
Vtuberami opiekują się takie agencje jak np.: japońskie Hololive Production, PRISM Project i Nijisanji, amerykańskie VShojo czy kanadyjskie Phase Connect.
Kampanie marketingowe z vtuberami
Olbrzymie zasięgi vtuberów i vtuberek, to, że tak mocno angażują swoją społeczność i budzą ciekawość – siłą rzeczy nie umknęło uwadze marek. W kampanie marketingowe nierzadko zaczęły angażować ich też największe organizacje. Np. w 2018 r. Kizuna AI brała udział w kampanii reklamowej SoftBank Group Corp. (wbrew nazwie to przedsiębiorstwo telekomunikacyjne i medialne) promując nowe iPhone’y.
Z kolei Gawr Gura pojawiła się w reklamie Taco Bell podczas letnich igrzysk olimpijskich w 2021 r. Natomiast Netflix miał swoją własną vtuberkę N-ko, która w 2021 r. „opiekowała się” kanałem Netflix Anime.
Udział vtuberów ma miejsce także w eventach… na żywo. W 2024 r. Gawr Gura, podopieczna agencji Hololive „pojawiła się” podczas meczu bejsbolowego Los Angeles Dodgers na stadionie, śpiewając piosenkę: „Take Me Out to the Ball Game”, a w stadionowych sklepach sprzedawano dedykowane gadżety i karty kolekcjonerskie.
Ba, vtuberzy biorą czasem udział w mniejszych kampaniach, nawet tych samorządowych. Idealny przykład to collabo vtuberki Kasukabe Tsukushi z prefekturą Saitama w Japonii. Władze prefektury zatrudniły ją do prowadzenia oficjalnego kanału Saitamy, a Kasukabe promowała m.in. turystykę w tym obszarze Japonii. W półtorej godziny wyprzedała wszystkie bilety na wycieczkę autobusową z przewodnikiem.
Dlaczego ludzie oglądają vtuberów? Skąd bierze się ich fenomen?
Jeśli próbujesz zrozumieć, co stoi za fenomenem vtubingu, nie wystarczy spojrzeć na wykresy i liczby. Prawdziwą przewagę tego formatu budują emocje.
Często widzowie vtuberów np. na Reddicie wskazują, że ci wirtualni influencerzy budują spójne, estetycznie dopracowane światy, w których odbiorca przestaje być biernym widzem, a staje się częścią opowieści. Styl graficzny, narracja, powtarzające się motywy – wszystko to sprawia, że doświadczenie obcowania z vtuberem przypomina wejście do alternatywnej rzeczywistości. Jednak zamiast eskapizmu mamy tu immersję – wywołaną nie technologią, lecz atmosferą.
To właśnie ta atmosfera pozwala wielu widzom poczuć bliskość i bezpieczeństwo, których nie znajdują w innych formach rozrywki online. Vtuberzy często celowo budują swoje kanały jak „przytulne przestrzenie” – otwarte, inkluzywne, pozbawione ostentacji.
Dzięki temu tworzy się naturalna wspólnota, która przyciąga nie tylko fanów anime, lecz także osoby z doświadczeniem samotności, wykluczenia czy lęku społecznego. Vtubing pozwala „być częścią czegoś”, bez ryzyka ekspozycji.
Paradoksalnie to właśnie cyfrowa maska pozwala wielu vtuberom być bardziej autentycznymi niż ich fizyczni odpowiednicy. Ukrycie twarzy i nazwiska daje im większą swobodę w wyrażaniu emocji, opowiadaniu o trudnościach czy wchodzeniu w interakcje, bo i sami voicerzy i voicerki czują się bezpieczniej. Widzowie to czują. Często właśnie ta szczerość, pozbawiona filtra idealnego wizerunku, buduje prawdziwe przywiązanie.
Vtuberzy świetnie budują społeczności
Vtuberki zresztą nierzadko są częściej postrzegane jako bezpieczne, family-friendly (choć zdarza się, że niektóre np. przeklinają), a przy tym zaskakująco różnorodne. Humor, kreatywność, estetyka, charakterystyczne głosy, gry słowne, piosenki, miniscenariusze – to repertuar, który wymyka się standardom streamingu. A ponieważ każda postać ma własny „format osobowości”, łatwiej znaleźć kogoś, z kim można się utożsamić.
Wreszcie – społeczność. Vtubing działa nie tylko na poziomie odbioru treści, ale również na poziomie emocjonalnego wsparcia. Widzowie mówią o uczuciach ciepła, radości, ulgi, wdzięczności. O tym, że dzięki vtuberom lepiej radzą sobie z codziennością, stresami, samotnością. Że mają powód, by wstać rano, dołączyć do czatu, być obecnym. Dla marketerów to nie tylko insight – to twardy dowód, że relacja z odbiorcą może być głęboka, mimo że prowadzona przez postać z pikseli.
I tak – może to być w pewnym sensie przerażające, że widzowie vtuberów wolą podejmować interakcje z nimi i czują się częścią wirtualnej wspólnoty niż tej na żywo, obok siebie, ale… nie o tym jest ten tekst. To temat na inny artykuł – pewnie nawet naukowy.
Clou jest jednak takie – vtubing nie jest przejściową modą, azjatyckim fenomenem. Jest czymś, co wchodzi do świata globalnie. I będzie tylko postępować wraz ze wzrostem AI, które to może jeszcze bardziej zdemokratyzować powstawanie vtuberów. Pytanie, czy Twoja marka będzie tę szansę wykorzystywać, czy ją przegapi?