Powstanie generatywnej sztucznej inteligencji i dużych modeli językowych (LLM-ów) podzieliło branże kreatywne. Mamy frakcję entuzjastów, którzy na każde nowe narzędzie reagują hiperoptymistycznie, wyważony środek widzący zalety i wady korzystania z AI oraz zagorzałych przeciwników. Ci ostatni coraz częściej mówią o „human-made” czy „NO AI”, ba, dodają to na swoje produkty czy w swoich newsletterach. Tylko że… to jeszcze o niczym nie świadczy.
„NO AI” nie oznacza „premium”
„Human craft”, „human-made”, „NO AI”, „tę treść przygotowałem bez użycia sztucznej inteligencji” – widzę coraz częściej (choć przyznaję, że ciągle sporadycznie) u marek. Czy to personal brandów, czy wśród firm. Po co? Żeby podkreślić, że włożyło się swój własny wysiłek w tę konkretną rzecz.
Przy pomocy siły własnego umysłu, narzędzi digitalowych (bo przecież nie analogowych, prawda? Który kreatywny w agencji marketingowej tworzy rzeczy dla swoich klientów na płótnie? Wszyscy lecą w Photoshopach). I widzą w tym wartość. A ja – szczerze – niekoniecznie.
To, że coś stworzył wyłącznie człowiek, nie czyni tego automatycznie wartościowym ani oryginalnym. Pamiętasz niesławne „niedziele handlowe”? Przecież to pisali ludzie. Media workerzy, copywriterzy, dziennikarze, a nie boty. Nierzadko też dopuszczali się różnego rodzaju plagiatów. Przypisywali sobie cudzą pracę, kopiowali informacje 1:1 z Wikipedii itd. itp.
Historia ludzkości to historia przeciętności. I marginesu wybitnych
Stworzyliśmy stety-niestety bardzo dużo kiepskich produktów, słabych tekstów, nędznych dzieł kultury. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że spora część taka była, bo brutalna prawda jest taka, że tylko nieliczni z nas są „wybitni” w jakichś dziedzinach.
Reszta jest słaba lub zwyczajnie dobra, a najwięcej z nas jest de facto przeciętnych. I przez to mieliśmy sporo przeciętnych reklam, przeciętnych filmów, przeciętnych książek, przeciętnej muzyki. Bez pomocy AI. Główna kwestia, jaka się tutaj zmieniła to fakt, że te przeciętne rzeczy może też teraz tworzyć sztuczna inteligencja (z naszą pomocą i instrukcjami). Dlatego masz poczucie osaczenia „genAI-contentem” i widzisz jego przeciętne rezultaty albo wyłącznie te wybijające się (bo są najgłośniejsze, najoczywistsze). Zmieniło się narzędzie, metoda, ale nie efekt.
Żeby coś faktycznie zostało uznane za „premium” czy „wartościowe”, musi tę wartość wnosić, nieść ją za sobą, być dobre, jakościowe i solidne. To wtedy dla mnie jest „premium” i coś, za co mogę więcej zapłacić. Mnie sam Twój znaczek „NO AI” o tym nie przekona. I Ciebie też nie powinien.
„NO AI” niczym „NO CHAINSAW” u drwala
To z czego te wszechobecne „humancrafty” i „nołejaje” się biorą? Cóż, moim zdaniem, z niezrozumienia tego, jak działają te narzędzia oraz w ogóle tego, że są to po prostu narzędzia. Pomyśl tak – czy stół, który masz w swoim domu/mieszkaniu miałby dla Ciebie większą wartość, gdyby wyryto na nim napis: „Ten stół powstał z drewna, które ścięliśmy bez pomocy piły łańcuchowej”?
Czy sam ten fakt sprawia, że jest to lepszy stół niż ten u Twojej mamy, który wygląda praktycznie tak samo, ma taką samą trwałość i został wykonany z identycznych materiałów? Jeśli finalny efekt jest ten sam, otrzymujesz jednakowy produkt, to rzeczony napis jest niczym innym a marketingowym opakowaniem.
Tak, pewnie tacy drwale mocniej się natrudzili niż tacy, którzy użyli piły. Można się pokusić, że jest to jakaś forma sztuki, artyzmu i może tego nie łapię, bo myślę o tym wszystkim za bardzo funkcjonalnie.
Ale jeśli mocno wierzysz w to, że samo „human-crafted” będzie nieść za sobą wartość, to chciałbym, żebyś choć przez chwilę też spojrzał na to z perspektywy funkcjonalnej.
LLM-y to narzędzia i samo się nie zrobi
Piła łańcuchowa jest prosta w obsłudze. Nawet bardzo. Wiem, bo sam z niej kilkukrotnie w życiu korzystałem, a mam kiepskie umiejętności manualne. Jednak ciąłem nią drzewo szybciej, niż robiłbym to siekierą (która notabene też jest prostym narzędziem).
Ale podczas pracy zauważyłem jedną rzecz – choć moja była wykonywana dość dobrze i szybko, to mój ojciec robił to jeszcze lepiej. Przy użyciu tego samego narzędzia. Dlaczego? Bo miał z nim znacznie więcej doświadczenia. I paradoksalnie – podobnie jest z ChatemGPT, Midjourney itd. itp.
To są potężne kombajny, dobre machiny, które faktycznie potrafią wiele i próg wejścia jest banalnie niski. I teoretycznie już na tym etapie można nimi automatyzować wiele zadań, np. dot. tworzenia contentu. Jednak wcale większość ludzi, która posługuje się AI, nie dochodzi do tego etapu. I prawdopodobnie nie dojdzie.
„ChatGPT za Ciebie pisze” – oj, gdybyście tylko usłyszeli o ghostwriterach…
To, co wynoszę podczas szkolenia ludzi z wykorzystania generatywnej sztucznej inteligencji, to fakt, że uczestnicy często mają dość podstawową wiedzę o tym, jak działają LLM-y i nierzadko bardzo podstawowe potrzeby. Widzę, że większość z nich nigdy nie wejdzie nawet na etap tworzenia własnych GPTs-ów czy gemów w Gemini, a co dopiero np. agentów AI. Będą korzystać w podstawowy sposób poprzez tworzenie promptów albo będą używać agentów czy asystentów stworzonych przez innych ludzi.
Ale tak czy siak – to będzie jakaś praca do odrobienia. Może mniej wysiłkowa niż np. pisania tekstu od 0, ale nadal wymagająca choćby stworzenia prompta (a nad dobrym trzeba niekiedy pomyśleć). Na koniec dnia to od nas samych zależy, jak dużo wysiłku włożymy w pracę, czy to z pomocą konkretnych narzędzi, czy bez nich.
Mam tu na myśli zarówno pod kątem tego ile czasu poświęcimy na ich nauczenie się, jak i potem na to, ile włożymy wysiłku na ich wykorzystanie i niedawanie się zaślepić zbyt prostymi mechanizmami (tak, unikaj oddawania w ręce AI całej Twojej pracy, to kuszące, ale rozleniwi Cię i doprowadzi do utraty Twoich umiejętności).
Bo nawet wygenerowanie np. jakiegoś tekstu za pomocą AI (dobrego tekstu) nie ograniczy się wyłącznie do prompta: „napisz mi viralowy tekst o tym, dlaczego warto inwestować w SEO”. LLM-y są tak samo dobre, jak i Ty.
A co do tego, czy ChatGPT za kogoś tworzy teksty – cóż, wygenerowany tekst wygenerowanemu tekstowi nierówny, jak wcześniej przy okazji promptowania napomknąłem. A i przed erą AI takie rzeczy zwyczajnie miały miejsce. Ghostwriterzy, branie dwóch etatów w IT, żeby oddać część pracy podwykonawcom z Indii, plagiatowanie cudzych grafik, bo po co wymyślać koło na nowo – to wszystko miało przecież miejsce. Teraz po prostu przybrało twarz zlepka kodu.
Pamiętaj o tym, kiedy będziesz czytać treści swojego ulubionego influencera lub słuchając podcastu uwielbianego twórcy. AI tam może nie było. Ale czy nie było tam ludzkiej inteligencji przy tworzeniu tekstu lub scenariusza? Obcej ludzkiej inteligencji, która okazuje się nie być sławnym 45-letnim podcasterem Dionizym, a studentką filologii polskiej 22-letnią Martą…?
Konkluzja jest taka – warto korzystać z AI, żeby wspomagać się w pracy. Nie warto wszystkiego jej jednak oddawać, całkowicie zawierzać. A to, czy coś ma wartość, czy nie, nie jest podyktowane tym, za pomocą jakiego narzędzia powstało.
PS ten tekst powstał bez wykorzystania sztucznej inteligencji. #KorzystajZeSztucznejInteligencjiZGłową